Moim skromnym zdaniem, film powstał tylko po to, żeby można było sprzedać kilka świecących gadżetów. W końcu to produkt Disneya, więc nie ma się co dziwić. Za odpowiednią cenę można już kupić motocykl à la tron, klawiaturę, myszkę, bluzę, stację dokującą do iPod'a, i jeszcze butki. Na pewno natchnie również kilku domorosłych dekoratorów wnętrz i pewnie sprzedaż niebieskich neonów wzrośnie.
Lobby "zenowe" może być zadowolone, bo główny bohater Kevin Flynn (Jeff Bridges) przez dwadzieścia lat nic nie robi tylko sobie medytuje. Biorąc pod uwagę z jaką laską mieszkał przez ten czas, gratuluje wytrwałości.
Kolejny raz przekonałem się, że połączenie czarnego i pomarańczowego koloru nadal jest w modzie.
Gdyby ktoś spytał jak ten film smakuje, odpowiem: taste like chicken, i można go wrzucić do jednego garnka z Transformersami. Najbardziej emocjonującym punktem seansu, był moment kiedy uświadomiłem sobie, że wypadł mi z kieszeni portfel. Ale to nie powód żeby biec do kina, portfel się znalazł.
Można się też wcielić w bohatera grając w grę "Tron" :P
OdpowiedzUsuńJa po trailerze, stwierdziłam, że i tak nie chcę go oglądać, mimo obecności "chłopaków" z Daft Punk'a. Nie poszłabym chyba nawet mając darmowe bilety ;) Ale to już kwestia gustu.